Chustka - Joanna Sałyga


 Będzie dobrze. Tak postanowiłam.

I pojawiła się. Książka, która poruszyła mnie na tyle, że chcę się z nią dzielić ze wszystkimi. I która zmotywowała mnie do napisania pierwszego od kilkunastu (-dziesięciu?) miesięcy wpisu na blogu. Powrotu do tego, co tak bardzo lubię, a co z różnych powodów porzuciłam myśląc, że nie mam na to czasu. Ale wyszarpię go choćby siłą, bo jeśli kogoś tym postem zachęcę do sięgnięcia po tę książkę i poruszy go tak jak poruszyła mnie, to warto. 

A Wy, moi mili, weselcie się, czym się da, póki się da.

,,Chustka'' jest książką niezwykłą. Po pierwsze ze względów czysto technicznych - jest zbiorem wpisów, które przez blisko trzy lata Joanna Sałyga opublikowała na blogu: od dnia w którym dowiedziała się o tym, że ma raka, aż do końca - do czasu gdy nie miała siły pisać. Po drugie, ważniejsze - jest zapisem wielkiej, heroicznej walki. Na swój sposób ,,pięknej'', choć w samej chorobie i cierpieniu jakie za sobą niesie, nie sposób doszukać się czegokolwiek pięknego. Pięknym uczyniła ją sama Joanna (Pani Joanna? Po przeczytaniu książki zdaje się być ona osobą tak mi bliską, tak znajomą, że nie jestem w stanie zmusić się do tej formy. I jestem pewna, że Joanna nie miałaby nic przeciwko takiemu spoufaleniu).

Joanna dowiedziała się o swojej chorobie, wykonując wydawałoby się najzwyklejsze badania - bolał ją brzuch, w biegu między kolejnymi zajęciami wpadła do lekarza. Diagnoza zaskoczyła i przeraziła wszystkich - złośliwy rak żołądka, z licznymi przerzutami. Bardzo ciężki do wyleczenia. Do założenia bloga namówił ją ,,Niemąż''. Terapia? Pożegnanie? Na pewno przepiękny zapis nie tylko walki z chorobą, ale i codzienności, spędzanej z najbliższymi, a przede wszystkim z kilkuletnim Synkiem, do którego głównie adresowany jest ten Blog. Świadectwo miłości i przyjaźni. A to wszystko stworzone przez Kobietę o niezwykłej osobowości, inteligencji i poczuciu humoru.

Kochani, 
Ubierajcie się ciepło, jedzcie śniadania i obiady.
Myjcie po posiłkach zęby, nie obgryzajcie paznokci,
nie siedźcie za długo przed kompem,
bądźcie dla siebie mili i opiekujcie się sobą wzajemnie.

Była świadoma, że umiera. Uważała, że to podłe. Nazywała swoją sytuację ,,absurdalną''. Żałowała, że tak późno spotkała swojego Ukochanego, że nie będzie w stanie wychować z nim Syna, choć do ostatniej chwili wierzyła, że uda jej się wyleczyć. Mimo tej świadomości, nie jest to książka o umieraniu. Jest to książka o ogromnym apetycie na życie i staraniu się, by wycisnąć z niego jak najwięcej, nawet gdy ciało mówi ,,nie''. Jest to też książka o cudownych ludziach, lekarzach, przyjaciołach, rodzinie, którzy do ostatniej chwili wspierali Joannę. Czasami kpiąc i żartując z choroby, jak sama Joanna miała w zwyczaju (,,postaram się kpić, póki starczy mi sił''), czasem płacząc razem z nią. Książka, która od pierwszych stron ściska za gardło i bardzo długo nie daje o sobie zapomnieć.

Stwierdzam z satysfakcją (chociaż trochę
też ze zdziwieniem) że jestem szczęśliwa.
Mam Sacrum.

Joanna motywuje. Zadaje pytania, zmusza do przemyśleń i przewartościowania swoich priorytetów. Spojrzenia na życie z innej perspektywy. Podjęcia walki o swoje zdrowie i życie. Dbania o relacje - przyjaźnie, miłości, rodzinę. Dostrzegania drobnostek - motyla, deszczu, uśmiechu. Tego, że gdy nam źle, mamy się do kogo przytulić. Widzenia dobra tam, gdzie wydaje nam się, że go nie ma, nigdy nie było i nie będzie. Doceniania codzienności. Tego, że możemy wstać bez bólu, zjeść obiad i napić się wody kiedy chcemy, a nie kiedy akurat nasz organizm ma chwilę bez protestów. Łapania momentów, nawet tych smutnych. Bycia szczęśliwym. Mimo wszystko.

Całkiem nieplanowanie jestem szczęśliwa. 
a tak na serio, to powodów do radości jest wiele: nie tylko 
umiem sama wstać z łóżka na siku- od dziś daję radę spać na 
dowolnie wybranym boku, w domu zaś jest 
dużo miłych gościu, którzy wspaniale okazują swoje serce.
Jestem szczęśliwa jak mucha w gównie.
                                         Tego i wam, mimo absurdu mojej sytuacji, życzę.




+ część środków ze sprzedaży książki przekazywana jest na konto fundacji Chustka - powstałej z inicjatywy ,,Niemęża'', jako spełnienie woli Joanny. Fundacja postawiła sobie za cel pomoc w ulżeniu w bólu osobom z chorobami nowotworowymi poprzez zakup bardzo kosztownych leków. Więcej informacji na stronie: http://www.fundacjachustka.pl/

Debiutanci

Smutna komedia. Film słodko-gorzki. Te wyrażenia jako pierwsze przychodzą mi do głowy, gdy myślę o filmie  ,,Debiutanci” z 2010 roku w reżyserii Mika Millsa.

Fabuła filmu jest dość prosta.
Olivier- w tej roli świetny Ewan McGregor- jest kawalerem po trzydziestce. Żyje przeszłością, nie wykorzystuje szans dawanych mu przez życie, odrzuca szczęście i stale rozpamiętuje dzieciństwo. Facet trochę smutny i zrezygnowany, prowadzi bardzo spokojne, monotonne życie. Ale jak to w filmach bywa- do czasu.
Bo przychodzi moment, kiedy ojciec Oliviera, świadomy niebezpiecznie szybko rozwijającego się nowotworu, wyjawia synowi skrywaną przez lata prawdę.

Wyznanie bardzo zbliża do siebie obu mężczyzn. Ojciec znajduje czas na wszystko to, czego nie miał czasu, czy nie wypadało mu robić jako przykładnemu  pracownikowi. Syn zauważa, że z ojcem da się normalnie spędzać czas: bez kłótni, bez światopoglądowych sprzeczek, bez ciągłego pouczania.
 A w tym wszystkim- pojawia się Anna, w której- oczywiście- Olivier się zakochuje. Zakochuje się w jej wyjtkowej tajemniczości, którą urzeka go od pierwszego spotkania.


I mimo prostoty, komediowych sytuacji,  rozmów z psem, kobiet przebranych za mężczyzn  i mężczyzn przebranych za Zygmunta Freuda, wszystko otoczone takim niezwykłym smutkiem.
Bardzo dojrzały film doświadczonego reżysera porusza temat śmierci, skomplikowanych relacji, zaufania, miłości rodzinnej przebijającej się ponad wszystkie różnice w postrzeganiu świata i definiowania życiowego spełnienia.

Film bardzo wyróżnia się na tle  pełnych akcji i często niepotrzebnych dialogów typowych hollywoodzkich produkcji.
W ,,Debiutantach” wszystko jest po prostu inne. Scenariusz, w którym każde słowo jest przemyślane. Montaż, w którym nie ma miejsca na szybkie, gwałtowne ruchy kamery- wszystko jest powolne i bardzo spokojne.
 Plus kolory. Zanim zobaczyłam ten film, przyciągnęły mnie do niego pojedyncze kadry- w chłodnych barwach nadających filmowi wyjątkowego charakteru.


Tytułowi debiutanci to trójka głównych bohaterów. 
Trójka głównych bohaterów- to trójka świetnych aktorów.
W roli Anny- znana z ,,Bękartów wojny” francuska aktorka, Melanie Laurent. W roli Oliviera- wspomniany wcześniej McGregor.
No i rola ojca, która skutkowała Oscarem i Złotym Globem dla Christophera Plummera. 

,,Listy na wyczerpanym papierze''- Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora

Agnieszka Osiecka jest poetką specyficzną. Jest też jedną z niewielu-naprawdę niewielu- postaci  kultury, którą ja szczerze uwielbiam, a moja przekochana koleżanka- z którą na ogół zachwycamy się tymi samymi osobami/rzeczami/filmami/czymkolwiek- kompletnie nie rozumie mojego zaczytania i zachwytu postacią, nie czuje fenomenu, nie docenia wrażliwości, a wszelkie moje ,,ochy-achy’’ skutecznie zbywa krótkim ,,Tiaa..Osiecka..’’. Bo Osiecką albo się lubi, albo uważa za sztucznie napompowany twór.

Podobnie jest z książkami-zbiorami intymnych zapisków, listów, pamiętników. Bo przecież nie po to ktoś wymieniał się korespondencją, czekał na odpowiedź, czytał czy pisał odpowiedź z wypiekami na twarzy, by teraz pierwszy lepszy czytelnik mógł przysiąść na pufie w empiku, otworzyć losowo wybraną stronę i przeczytać coś, co kiedyś dla kogoś było zakończeniem kilkudziesięciu dni tęsknoty, po czym- nie do końca rozumiejąc,  po co wydawać takie ,,nudne’’ listy- odłożyć na miejsce na półce i zapomnieć na wieki. Ale pamiętajmy- zdarzą się osobniki, które tą samą książkę będą czytać z wypiekami, nie mogąc się doczekać, jak relacja się rozwinie, co kto odpowie, co kto pomyśli. Takie osobniki jak ja.

,,Listy na wyczerpanym papierze’’ są jednym z tych zbiorów niezwykłych, prywatnych zapisków, obok których nie można przejść obojętnie. Przyznaję- sama miałam do książki tej kilka ,,podejść’’. Pierwszy raz, kompletnie nie znając twórczości Osieckiej (bądź znając tyle co ,,Niech żyje bal’’ i ,,Małgośka”), czytając kilka pierwszych stron kompletnie nie rozumiałam sensu wydawania- momentami aż negatywnie przesłodkich- listów. Odkładałam książkę, by kilka tygodni potem znów spróbować ją zrozumieć. I nie dało rady. Jednak kilka miesięcy potem nastąpiła odmiana- zachwycona przeczytałam zbiór ,,Najpiękniejsze wiersze i piosenki’’. Pokochałam Osiecką, jej wrażliwość, jej poczucie humoru, jej ironię. Wczoraj przeczytałam w końcu ,,Listy na wyczerpanym papierze’’ i..nie ma śladu po znudzeniu i rozczarowaniu, które towarzyszyło mi przy pierwszych kilku próbach. Jest zachwyt, momentami współczucie, momentami podziw i zachwyt dla relacji, jaką stworzyła z Jeremim Przyborą .



Zapiski niezwykłe. Bo w końcu czego innego spodziewać się po zetknięciu dwóch, tak wrażliwych poetów. Listom towarzyszą  wyszperane z domowego albumu zdjęcia, pocztówki i telegramy . 

Krótka, choć pełna emocji  relacja bohaterów; ,,kobiety po przejściach i mężczyzny z przeszłością’’. Pytanie: czy ta relacja mogła się udać? Miłość 28-letniej, bawiącej się uczuciami mężczyzn rozwódki i będącego w drugim małżeństwie, 21 lat starszego od Osieckiej kabareciarza? Może mogła..Na pewno ,,ucierpieliby’’ na tym fani Osieckiej i Przybory, bo skomplikowana, niespełniona (chociaż..,,niespełniona'' nie jest chyba w tym przypadku najlepszym słowem) miłość przyniosła za sobą przepiękne, choć pełne bólu wiersze..Ale warto pomyśleć ,,coby było, gdyby…’’.


Jest też kolejny powód, dlaczego listy są wyjątkowe. Nawet nie konkretnie TE listy. Po prostu..sztuka epistolografii zachwycała mnie od zawsze. I chyba nigdy nie przestanie. Mając  18 lat ledwo pamiętam (taki styl..) listy- czy to na urodziny, czy z wakacji, czy pisząc coś, co wstyd przekazać osobiście bojąc się reakcji, a SMS czy facebook to najgłupsze możliwe rozwiązanie. Ale czy jest sens? Jasne, miło jest otrzymać własnoręcznie zapisane kartki, od razu cieplej robi się na serduchu wiedząc, że ktoś specjalnie poświęcił kilkanaście minut na napisanie, pójście na pocztę, przyklejenie znaczka, zaadresowanie. Ale w dobie SMS’ów, e-maili, facebooka mało jest osób, które to docenią. Bo przecież ,,lepiej’’ wystukać coś na klawiaturze, najlepiej za pomocą programu który poprawi nam błędy i wstawi przecinki gdzie trzeba i szybciutko wysłać. Kilka minut i gotowe, po sprawie.

Dlatego tak miło czytać (czy nawet przeglądać) ,,Listy na wyczerpanym papierze’’.  Obcować z tym pięknym, wymarłym zwyczajem. Wiedzieć, że kiedyś, ktoś, był w stanie czekać na list nawet kilka miesięcy, podczas gdy my wysyłamy SMS’a i niecierpliwimy się po dwóch godzinach bez reakcji adresata. To uczy cierpliwości.

Poza zachwytem nad treścią, warto wspomnieć też o formie. Jak już wspomniałam, książka bogato zdobiona czarno-białymi zdjęciami. Papier przywodzący na myśl starą papeterię, zarówno fakturą, jak i kolorem.


Zachwyt nad Osiecką- pogłębiony kilkukrotnie ( a przede mną jeszcze lektura ,,Dzienników’’!). Czas wybrać się po ,,Najpiękniejsze wiersze i piosenki’’ Przybory .

Ciekawostki I: Wyspiański i ,,Wesele"

Ależ to będzie wpis! No cóż to będzie za wpis, proszę państwa! Niezwykły, wyjątkowy, limitowany, arcyciekawy! (w sensie..dla mnie na pewno-i liczę, że dla każdego, kto choć trochę interesuje się literaturą, również). O czym wpis? Myślę myślę od kogo by tu zacząć… i mam! Wyspiański i ciekawostki ,,około ,,Weselne’’ ”. Dla każdego ucznia znudzonego dramatem (serio, tacy się zdarzają, no niemożliwe..), dla każdego, kto do ,,Wesela” nastawiony jest neutralnie i dla kogoś, komu-tak jak mi- ,,Wesele” się spodobało. Bardzo.

O czym jest ,,Wesele”? Tak szybciuteńko. Ogólnie mówiąc, Wyspiański przedstawił inteligencję jako warstwę lekceważącą chłopów (,,Wiecie choć, gdzie Chiny leżą?) , przez co nienadającą się na przywódców w walce o niepodległość Polski. Do tego niezłe z nich  tchórze-tylko gadają, jak to mogliby wziąć się do walki, a jak przychodzi co do czego to się wycwaniają, że np. kiedyś to tak, podjęliby walkę, ale teraz to nieee,  że ze względu na swoją historię i decyzje przodków Polska na wejściu jest przegrana, i najlepiej kompletnie odpuścić, bo dopiero wielki szok, porażka, kompletny upadek są w stanie podbudować Polaków do ewentualnego powstania. Chłopi natomiast w każdej chwili gotowi są do walki i poświęcenia (,,Chłop potęgą jest i basta!”), jednak potrzebują kogoś, kto nimi pokieruje. A że różnice między inteligencją a chłopstwem są zbyt duże, to na niepodległość przyjdzie jeszcze trochę poczekać.

W fabułę bardziej nie wchodzę, bo myślę, że jeśli już ktoś tu trafił, to albo przypadkiem- i wpis o ,,Weselu” ominie szerokim łukiem- albo szukając streszczenia-odsyłam do innych stron; tutaj będą ciekawostki.



Stanisław Wyspiański
15 stycznia 1869-28 listopada 1907 

Dzieciństwo i rodzina:
1.Syn rzeźbiarza i fotografika- Franciszka, ,,zmarnowanego” artysty; pogrążony w alkoholizmie nie był w stanie zajmować się synem- Stanisław od 11.roku życia wychowywany był przez bezdzietne wujostwo.
2. Matka artysty-Maria Rogowska- cierpiała na obłęd; zmarła w wieku ok.35 lat, osieracając siedmioletniego synka.
3. Śmierć matki była kolejną tragedią w rodzinie- rok wcześniej, w wyniku zapalenia opon mózgowych, zmarł czteroletni brat Stanisława, Tadeusz.
4. Rok premiery ,,Wesela" (1901) był też rokiem śmierci Franciszka Wyspiańskiego.

Miłość i małżeństwo:
5. Mając 25 lat oświadcza się swej wielkiej miłości, pannie z dobrego domu- Zofii Pietraszkiewiczównej. Propozycja zostaje boleśnie odrzucona. Niedługo potem przeżywa kolejny zawód miłosny. Dramaturg 
powodzenie u kobiet miał  ogromne; szczęścia w miłości-zdecydowanie mniej.
6. Wielki, uznany dramaturg i malarz, ożenił się z Teofilą Pytko- chłopką, wiejską kobietą bez wykształcenia. Przysposobił jej córkę, a jeszcze przed ślubem miał z nią dwoje dzieci.

 Działalność artystyczna:
7.Jednym z jego nauczycieli był sam Jan Matejko
8.Swój pierwszy dramat- ,,Batory pod Pskowem"-napisał w wieku 17 lat.
9. Założył szkolny teatr, w którym udzielał się jako reżyser, scenograf i aktor.
10. W szkole miał opinie żywiołowego, wesołego chłopca skłonnego do długiej zabawy; w domu spędzał długie godziny czytając, rysując, rozmyślając- na gościach robił wrażenie melancholijnego, nieśmiałego i milczącego samotnika. 
11. Obejmował funkcję ,,kierownika artystycznego” krakowskiego ,,Życia”.
12. Mając 33 lata został docentem krakowskiego ASP. Był jednak ciężko chory, co uniemożliwiło mu pełne oddanie się nowym obowiązkom.
13. Wyspiański nie tylko malował portrety czy pejzaże. Zajmował się również grafiką i malował meble.
14. Jest autorem witrażu ,,Stań się!” w krakowskim kościele Franciszkanów.
15. Dramaturg zafascynowany był twórczością Mickiewicza, Norwida, Kraszewskiego i Szekspira; interesował się też kulturą antyczną- czytał Homera i Sofoklesa.

Choroba i śmierć:
16.Kiły nabawił się w Paryżu. Zaraził się nią od modelki i przyjaciółki imieniem Annah.
17. Jego organizm nie reagował na leki, a niektóre z nich wywoływały ostrą reakcję alergiczną.
18. Miewał epizody depresyjne.
19. Rana prawej dłoni powodowała niezwykle silne bóle powodujące bezsenność, co wpłynęło na jego układ nerwowy; nie skarżył się jednak i z godną pochwał wytrzymałością ukrywał swoją słabość przed światem.
20. Paraliż, będący konsekwencją kiły, uniemożliwił mu chodzenie (miał wtedy 36 lat). Do teatru wnoszony był na krześle.
21.  Pod koniec życia bardzo schudł; choroba zniekształciła mu twarz.Umarł w wieku 38 lat.
22. W ostatniej drodze- z kościoła Mariackiego, przez Wawel na Skałkę- towarzyszyło mu kilkadziesiąt tysięcy osób.



Wesele
premiera: 16 marca 1901


1. Tytułowe wesele, mezalians Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykównej, odbyło się 20 listopada 1900. Wyspiański, pełniący bardziej funkcję obserwatora niż gościa, zaraz po imprezie zasiadł do pisania dramatu a następnie do pracy nad jego teatralnym wystawieniem. Ostateczny efekt pracy widzowie mogli podziwiać już 16 marca 1901.

2. Z książkowym Panem Młodym-Lucjanem Rydlem- Wyspiański poznał się już jako dziesięciolatek- obaj byli uczniami działającego do dziś gimnazjum św. Anny w Krakowie.

3. W wieku 48 lat (18 lat po ślubie) Rydel zmarł na-wtedy nieuleczalne- zapalenie płuc.

4. Różnica wieku między Gospodarzem (Włodzimierz Tetmajer) a Gospodynią (Hanna (Mikołajczykówna) Tetmajer) jest taka sama, jak między Panem Młodym (Rydel) i Panną Młodą. 13 lat. W dniu Wesela Rydel miał lat 30, a Jagusia 17. W tym samym wieku ślub brali Gospodarz i Gospodyni.

5. Ślub odbył się w Kościele Mariackim, po czym goście zjechali do chaty Włodzimierza Termajera w Bronowicach.
6.. Aktualnie w chacie bronowickiej znajduje się Muzeum Stanisława Wyspiańskiego.

7. Świętowanie trwało podobno 3 dni.
8. Wyspiański był obecny- wraz z córką i żoną-  tylko na początku uroczystości; ubrany w czarny surdut, z szyją owiniętą chustą, stał przy piecu obserwując gości.

9. Zgodnie z pierwotnym pomysłem autora, postacie miały nosić autentyczne nazwiska. Z pomysłu tego Wyspiański miał się wycofać pod naciskiem dyrekcji teatru. Publiczność i tak domyśliła się, kto jest kim, a wszelkie wątpliwości rozwiał Tadeusz Boy-Żeleński w eseju ,,Plotka o ,,Weselu” Wyspiańskiego”
10. Po premierze na autora obrazili się: Gospodarz, Gospodyni, Pan Młody oraz Czepiec.



To by było na tyle. Pewnie zrobię z ,,ciekawostek" jakąś serię, spodobało mi się i może przydać na studiach. Jeśli nie komuś, to mi, o.


Książkowe premiery, X 2013.

Choróbsko zwiększa kreatywność, więc dziś kolejny ,,inny” wpis: bardzo, ale to bardzo oczekiwane przeze mnie książkowe premiery.

O ile książki raczej wypożyczam, kupuję na ogół ,,sprawdzone”, tak te trzy: biorę w ciemno. Bo tym razem swoją premierę mają książki mojej ścisłej czołówki ulubionych autorów.

1. Szymon Hołownia i Marcin Prokop- ,,Wszystko w porządku”, premiera 23 października.

Właściwie... tradycją już jest, że jak tylko pojawia się nowa książka p.Hołowni, to lecę do księgarni. Nawet jak kompletnie nie mam czasu na jej przeczytanie, to ustawiam na półce obok reszty pozycji jego autorstwa i zachwycam się samym widokiem. Ewentualnie kładę gdzieś przy łóżku/wkładam do torby i czytam fragmentami, w ramach przerwy od innych lektur/by zająć czymś czas w autobusie czy czekając gdzieś na coś, na kogoś. Hołownia w ciekawy, pełen anegdotek i ciekawostek sposób przybliża-bardzo dla mnie ważny- temat Kościoła. I choć pierwszą książkę, jaką napisał wspólnie z Marcinem Prokopem, uważam za najnudniejszą z jego dotychczasowych publikacji, to na tę czekam z ogromnym zniecierpliwieniem.



2. Agnieszka Osiecka- ,,Dzienniki 1945-1950”, premiera 8 października.

Autora najlepiej poznać przez jego twórczość. Więc z tą książką mam niemały problem. Podobnie miałam z ,,Listami na wyczerpanym papierze”. Bo..nie do końca wiem, czy wielka poetka, jaką była Agnieszka Osiecka, byłaby zadowolona z tego, że jej dzienniki trafiają do szerszej publiczności. Zdaję się w tym przypadku na decyzję jej córki, Agaty Passent, i przyjaciółki, Magdy Umer, które postanowiły wydać jej dzienniki, o których do tej pory wiedziała tylko rodzina i najbliżsi. Ja- od wakacji, od czasu przeczytania tomiku ,,Najpiękniejsze wiersze i piosenki” (wydawnictwa Prószyński i S-ka), jestem Osiecką zauroczona, i nawet, jeśli nie od razu przekonam się do ,,Dzienników..” ze względu na ich intymny charakter, to postawię na półce i będę czekała, aż do nich dojrzeję.


3. Wojciech Tochman- ,,Eli, Eli”, premiera 9 października.

No i na koniec najlepsze, najbardziej wyczekiwane. Fenomen książek Tochmana polega na tym, że z jednej strony chce się je jak najszybciej odłożyć, ograniczyć ogrom emocji spadających na czytelnika w czasie lektury; z drugiej- chce się więcej, bo przeczytaniu jednej pozycji wybywa się z domu po kolejną. Kunszt Tochmana trudno wyrazić słowami, po prostu- trzeba przeczytać choć jedną z jego książek.
Zachwycona Tochmanem chciałam być zawsze jedną książkę do tyłu. Żeby zawsze czekała na mnie jedna, niepoznana pozycja. Potem- gdy już nie wytrzymałam i z pełną świadomością sięgnęłam po ostatnią- zdałam sobie sprawę, że nie muszę czekać na kolejne- do książek polskiego mistrza reportażu można wracać, a one wciąż poruszają tak samo jak za pierwszym razem.

Jak na razie, na prawie 3 tygodnie przed premierą, w ,,Eli Eli” ciekawi mnie wszystko: od, oczywiście, nazwiska autora, przez okładkę, na tytule kończąc. Zobaczymy, czy i tym razem Tochman wzbudzi takie emocje, jakie wzbudzały wcześniejsze jego pozycje. 

Muzyka musicalowa! :>

A dzisiaj inaczej! Bo nie o książkach, nie o filmach, a o musicalach. Teatralnych. Tzn..nie do końca, bo co ja tam o nich wiem- widziałam równe dwa: ,,Akademię Pana Kleksa” w teatrze Roma i ,,Romea i Julię” w Buffo (co się z dziewczynami naryczałyśmy,hoho..).

 Jednak muzyka musicalowa stała się moją maleńką pasją, dlatego wyczuwam w sobie ogromną potrzebę podzielenia się co piękniejszymi utworami z wami, Moi Drodzy! (jeśli oczywiście jest tu ktoś, kto 1) to czyta 2)zechce odtworzyć proponowane utwory). 

A tak właściwie to czekam na mecz Djokovica w US Open (,,nie rozpocznie się przed godziną 1 czasu polskiego") i stwierdziłam, że tę godzinkę mogę poświęcić na bloga. Zaczynam więc:

1. Dzwonnik z Notre Dame- ,,Belle"

Piosenka, której trzy różne wersje mogę słuchać non stop, na zmianę, nie potrafiąc wybrać, która z nich jest najpiękniejsza. Według wielu opinii: żadna z polskich wersji nie dorówna oryginałowi. Według mnie: przepiękne tłumaczenia i świetne wykonania polskich Artystów zasługują na najwyższe uznanie. Niestety, nie miałam jeszcze okazji przeczytać ,,Katedry Marii Panny w Paryżu" i nie do końca orientuję się w jej treści, jednak myślę, że jak wielu równie ,,obeznanych" jak ja (czyli jakoś tak..minimalnie) kojarzę (no tak. Na podstawie treści piosenek) o miłości duchownego do przepięknej cyganki, Esmeraldy (która to jest moim zdaniem najpiękniejszą postacią spośród wszystkich ,,występujących" w bajkach Disney'a).


Tekst, tekst i jeszcze raz TEKST. W wersji wykonywanej przez p.Janusza Radka: ,,I jak mam teraz modlić się do Notre Dame?", , w wersji Garou+Cugowski+Janowski: ,,Kocham pierwszy raz, czy to możliwe jest?", w obu: ,Szatańska moc, co w sercu mym na żądzach gra, popycha mnie od nieba bram w stronę zła" i ,,I czemu ja tak bardzo, bardzo pragnę jej?". Fragmenty, które siedzą mi w głowie i wyjść najwyraźniej nie chcą. Ale sponio, nie wyganiam.



Chciałoby się wybrać najlepszą wersję czy chociaż zadecydować, które z polskich wykonań bardziej mi odpowiada, jednak... p.Janusz Radek- świetny, bez dwóch zdań. W wersji Garou+Cugowski+Janowski są niedociągnięcia, drażni mnie głos Janowskiego, ale jednak całościowo wykonanie ma w sobie coś, co stawia je w równym rzędzie z wykonaniem p.Janusza. Może to przez sentyment: wykonanie trójki usłyszałam jako pierwsze, od niego poszłam dalej do muzyki musicalowej. Nie sposób więc wybrać.






No i wersja oryginalna, francuska. Wszystko przemawia za tym, by uznać ją za najlepszą: język, który uważam za najpiękniejszy na świecie, obecność Patricka Fiori (Panie piszczą), przywilej bycie oryginałem.. Ale nie. Patriotyzm bierze górę: wszystkie wykonania są przepiękne.
               

2.Nędznicy- ,,Słuchaj, kiedy śpiewa lud"

W tym przypadku- wersja polska, teatralna oraz angielska- filmowa, nowiusieńka.
Piosenka, która wzbudziła w moim domu pytanie ,,co ty za rewolucyjnej muzyki słuchasz?". Nie da się ukryć, w niewielu utworach tak bardzo czuć zagrzewanie do walki, w tym przypadku na tle rewolucji francuskiej. ,,Nie lęka się kul ten, kto wolnym człowiekiem chce być", ,,Niechaj jeden serca rytm zacznie jak werbel w piersi bić", niezwykle motywująca piosenka, choć..dziwnie przenosić ją w nasze XXI-wieczne realia. Właściwie to..co ja gadam, nie ma to najmniejszego sensu. Ale mnie motywuje, o! ;>





                           
<--i taka o, muzyczna ciekawostka.              



3. Taniec wampirów- ,,Na orbicie serc"

Jedna piosenka a tak różne wykonania, hoho. 
Główny motyw dość długo nie dawał mi spokoju. Ulgą było odkrycie, że pochodzi z piosenki Bonnie Tyler, ,,Total eclipse of the heart".



  Nieco...ostrzejszą wersję stworzyła Metallika (to akurat szczerze nie wiem,jak skomentować).


Wersja musicalowa, przywodząca mi na myśl ,,Upiora
w operze" (choć polska wersja ,,Tańca..." powstała wcześniej, bo w 2005 roku, podczas gdy ,,Upiór.." w 2008) stała się podstawą do ,,ostrzejszej" wersji polskiej. Tekst musicalowej wersji utworu (a! Warto wiedzieć! Musical powstał na podstawie filmu-moim skromnym zdaniem, może narobię sobie tym wrogów, nie wiem nie wiem...- naszego polskiego powodu do dumy, czyli p.Romana Polańskiego, ,,Nieustraszonych pogromców wampirów" z 1967) nazwałabym najpiękniejszym utworem o pożądaniu, pragnieniu, a równocześnie strachu i niepewności.,,Me serce to dynamit, tylko iskry mu brak", ,,Ja wiem, że wiecznie chcesz żyć, a wieczność zaczyna się dziś", ,,Co dręczyło mnie we śnie niech zachwyci mnie na jawie"...No, ładne to takie.


Wykonawczyni, p.Malwina Kusior w wersji ,,ostrzejszej" sprawia, że aż chcę bić brawo przed komputerem (serio..). Lub też śpiewać razem z nią, ale to lepiej..lepiej nie. W chwili pisania tego wpisu najlepszym komentarzem na youtubie pod tą wersją są słowa: ,,Z jednej strony jest coś irytującego w tym wykonaniu, ale z drugiej - coś mnie do tego nieziemsko ciągnie, urzeka i czuję dziwną euforię, gdy tego słucham.". Mogłoby to stanowić cały mój komentarz do tego wykonania, ale nie będę sobie przypisywać cudzych słów. Początkowa moja reakcja, pierwsze wysłuchanie tej wersji wyglądało mniej więcej tak: ,,przepraszam, ej, co to ma być, kto, jak, czemu, kto się odważył, jak śmiał?" (podobnie miałam z wykonaniem Metalliki). Ale potem przekonałam się, że, rzeczywiście- ciągnie. Bardzo. Ciary,ot co.





Zbliża się godzina 1, Djoković już niedługo powinien wchodzić na kort, czas więc kończyć! :> Spodobało mi się robienie tego wpisu, druga część o musicalach teatralnych na pewno się pojawi (spojler! Będą dwa musicale z ,,Buffo"! ;> ). A może i pójdę dalej w muzykę. Coś w stylu ,,Nie znam się ale się wypowiem". 




Wściekły pies/Bóg zapłać-Wojciech Tochman


ilość stron: 166/240
gatunek: reportaż
rok wydania: 2007/2010


Dziennikarz Wojciech Tochman. Autor, którego prace zawsze robią na mnie wielkie wrażenie.

Wojciech Tochman- polski reporter, w latach 1996-2002 prowadził w TVP1 program ,,Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Założyciel fundacji ITAKA, poszukującej zaginionych i pomagającej ich rodzinom.

Książka ,,Bóg zapłać” (lub też ,,Wściekły pies"- wcześniejsze wydanie-różnią się od siebie zawartością jednego reportażu). 14 tekstów o ludzkiej tragedii, słabościach, sile i odwadze. Każda z nich przerażająca i poruszająca. Żadna nie pozostawia czytelnika obojętnym.  Przedstawia niezwykłe historie zwykłych ludzi. Ludzi, których nazwisk Tochman w większości przypadków nie zdradza, dzięki czemu potęguje w czytelniku uczucie ciekawości i pogłębia wrażenie tajemniczości.

Historie przedstawione w reportażach: od małej dziewczynki, która nie wróciła ze szkolnej dyskoteki i do dziś nie wiadomo, co się z nią stało, przez historię dwóch braci bliźniaków odnajdujących się po latach, po tematy śmierci, które poruszyły całą Polskę- 2 reportaże przybliżają historię tragicznej pielgrzymki z 2005 roku, kiedy to autokar pełen maturzystów uczestniczących w pielgrzymce na Jasną Górę uległ wypadkowi, w którym zginęło 13 osób


Mnie osobiście bardzo poruszył reportaż pt. ,,Więzień”- o młodym chłopaku, chorym przerażający na zespół Tourette’a oraz tekst ,,Człowiek, który powstał z torów”- o mężczyźnie, który pewnego dnia po prostu obudził się bez świadomości- nie wiedząc, kim jest, jak się nazywa, ile ma lat, czym się zajmuje. Nie wiedząc kompletnie nic.
Jednak za najbardziej wstrząsający uważam ,,Wściekłego ps". Kazanie księdza-homoseksualisty. Kazanie, spowiedź, wyznanie, świadectwo..Jak kto woli. Wstrząsająca szczerość w każdym słowie. I, pamiętajmy. Nie jest to fikcja literacka. To szczyt polskiego (a chyba i światowego) dziennikarstwa.

Sięgając po ten tytuł trzeba mieć świadomość, że zabiera się za książkę pełną negatywnych emocji, samotności, smutku, pretensji do całego świata. Chciałabym powiedzieć, że mimo wszystko nadzieji, ale, przykro mi- nie. Trudno o nadzieję, gdy czyta się wypowiedzi rodziców oskarżających kierowców o śmierć swoich dzieci. Chociaż, nie nie..Jeden (przypominam-z 14 tytułów) daje iskierkę nadziei- historia Jana, który stracił pamięć, a dzięki pomocy bezinteresownych ludzi ułożył sobie życie na nowo.

 Każda z książek Tochmana pozostawia czytelnika w szoku. Pozostawia mu wiele pytań, na które pewnie nigdy nie znajdzie odpowiedzi. I mnóstwo wątpliwości. Autor ma dar opowiadania bez koloryzowania. Bez wplatania w tekst swoich odczuć, które mogłyby wywierać wpływ na odczucia czytelnika. Sama prawdziwość tekstu wystarczy, by pozostawić czytelnika w szoku.


Z dystansu- Tony Kaye

czas: 1 godzina 40 minut
reżyseria: Tony Kaye
scenariusz: Carl Lund
gatunek:dramat
produkcja:USA
światowa premiera: 25 kwietnia 2011

Odważny film.
Film który, wbrew tytułowi, na pewno nie jest oglądany  z dystansem.

,,Z dystansu", czyli drugi film w reżyserii Tonyego Kaye'a jaki miałam okazję obejrzeć (pierwszym był świetny ,,Więzień nienawiści") umocnił mnie w przekonaniu, że twórca ten jest mistrzem gry na emocjach i budowania wyjątkowego klimatu.  Choć, podobnie jak z ,,Więźniem nienawiści" jestem pewna że nie każdemu będzie odpowiadał tak bardzo- powiedzmy szczerze-dosadny i  emocjonalny, przez co wręcz depresyjny film.

Henry- a w tej roli powalający Adrien Brody- jest nauczycielem na zastępstwo. Gdy ktoś zachoruje czy z przyczyn losowych zmuszony jest do wykorzystania przerwy w pracy- pojawia się on i przejmuje obowiązki na miesiąc, może dwa. Jego praca nie pozwala na zbytnie zaprzyjaźnienie się czy poznanie uczniów, sam jest wysoce profesjonalnie obojętny na każde słowo wypowiedziane z wściekłością w jego stronę, co można odczuć jako chłód i zdystansowanie, jednak ma ogromny talent do wzbudzenia zaufania wśród trudnej i początkowo agresywnie nastawionej do niego młodzieży, która przy nim ma szansę się rozwinąć, sprostać swoim problemom, poszerzać pasje czy podzielić się poglądami. Po prostu- Henry jest nauczycielem z powołania.

Jednak mimo że pomaga innym w rozwiązywaniu ich problemów, to sam ma swoje kłopoty i wciąż świeże i bolesne wspomnienia z którymi nie jest w stanie sobie poradzić. Jeden impuls, jedno skojarzenie, jedno słowo skierowane w jego stronę- jest w stanie wywołać w nim wybuch wściekłości nie do opanowania.

Oprócz problemów uczniów i samego Henry'ego, poznajemy przesiąknięte frustracją zawodową życie innych nauczycieli. Nauczycieli z niepodważalnym powołaniem, które gdzieś po drodze wyblakło i zgubiło swoje pierwotne znaczenie.  Reżyser przedstawia ludzi jako niedoskonałych, z licznymi wadami, ale mimo to pełnych pasji i poświęcenia dla innych.

Poza natłokiem emocji, podobnie jak w ,,Więźniu nienawiści" spore wrażenie robi realizacja. Henry przekazuje nam swoje przemyślenia na temat młodzieży i życia patrząc wprost w kamerę. Potem następuje cięcie i widzimy migawki wspomnień: jego mieszkanie, autobus którym dostaje się do pracy w kolejnej szkole, salę pełną uczniów, szpitalne łóżko dziadka czy pokój jednej z uczennic, która rozpaczliwie pragnąc akceptacji-szuka jej u nauczyciela. Chyba nie trzeba dodawać, że taka relacja nie może nieść za sobą nic dobrego.

Również podobnie jak w ,,Więźniu nienawiści" każda ze scen ma swój sens, jest potrzebna i naładowana emocjami. Każdy obraz, każde słowo potęguje w widzu emocje. Jak wspomniałam na początku, nie jest to film który obejrzymy ,,z dystansem". Jednych znudzi, innych może nawet obrzydzi i odrzuci, a w innych wywoła wielkie i na swój sposób oczyszczające odczucia i pozostawi po sobie sporo tematów do rozmyślań.

Na uwagę zasługuje również świetny Adrien Brody, który  genialnie zagrał z jednej strony pomagającego młodzieży nauczyciela, a z drugiej niestabilnego i nie radzącego sobie ze swoimi emocjami syna, wnuka a przede wszystkim mężczyznę. Jego wciąż smutny wyraz twarzy, wyrażający zdystansowanie do wszystkiego, co się wokół dzieje, cały czas siedzi mi w głowie. A u jego boku- świetnie debiutująca Sami Gayle.

Wyznania gejszy- Arthur Golden


Książka
stron: 463
tytuł oryginału: Memoirs of a Geisha
język oryginału: angielski
data I wydania: 1997
tematyka: literatura  piękna


Zastanawia mnie- jak wiele prawdy zawartej jest w fikcji literackiej, wykreowanej przez Arthura Goldena, autora ,,Wyznań gejszy”. Sam pisarz tak wypowiada się w podziękowaniach: ,,Choć postać Sayuri i jej dzieje należą do świata fikcji, zawierają wiele historycznych faktów z życia gejsz w latach trzydziestych i czterdziestych”. Jak wiele?  Na to pytanie żadne podania, żadne wspomnienia, nie dadzą jednoznacznej odpowiedzi.

Nigdy nie pociągała mnie kultura Japońska. Uwielbiając wielkie, pełne pośpiechu miasta, kraj (poprzez ciąg skojarzeń ,,kwiat wiśni- pola- niesamowita architektura- gejsze- piękne kobiety w pięknych strojach”) ten uważałam za oazę spokoju. Kompletnie niepoznaną i niemożliwą do zrozumienia dla ludzi kultury europejskiej, przez co niezwykle tajemniczą i pociągającą.

Nie byłam więc zbyt pozytywnie nastawiona, gdy w moje ręce wpadła książka ,,Wyznania gejszy”. Ociekająca pojęciami związanymi z kulturą japońską opowieść o paniach do towarzystwa? No nie, to nie dla mnie. Celowo użyłam wyrażenia ,,panie do towarzystwa”. Z czym kojarzą się w Europie i Ameryce? Z prostytucją oczywiście, jednoznacznie. Zresztą, i w książce jest o tym fragment:

              ,,Po przeprowadzce do Nowego Jorku dowiedziałam się, z czym ,,gejsza’’ kojarzona jest przez przeciętnych mieszkańsów Zachodu. Zdarzało się na przyjęciach, że przedstawiono mnie jakieś młodej damie (…). Gdy wychodziło na jaw, że byłam gejszą w Kioto, usta rozmówczyni wykrzywiał dziwny uśmiech i zapadała chwila ciszy(…). Zresztą, nie musiałam się nawet wysilać, gdyż w oczach poznanej przed chwilą kobiety widziałam wyraźne odbicie jej myśli : ,,Boże! Rozmawiam z prostytutką! ‘’ „

A w Japonii? Kobieta do towarzystwa- mająca zapewnić kulturalną rozrywkę mężczyźnie poprzez rozmowę, taniec, śpiew czy grę na instrumentach, której przez lata uczy się w specjalnej, rygorystycznej, tradycyjnej szkole dla przyszłych gejsz.

Książka, inspirowana wspomnieniami Mineko Iwasaki, opowiada historię Sayuri- gejszy, która mając niespełna dziesięć lat została zabrana z domu rodzinnego do ,,domu gejsz” w Gion. Jest to niezwykły zapis przeżyć małej dziewczynki, opowiedzianych z perspektywy doświadczonej gejszy, a przede wszystkim- dojrzałej kobiety. Zapis wyrzeczeń i poświęceń, jakie musiała ponieść w drodze na szczyt umiejętności gejszy.

Świetna narracja pozwala w pełni wczuć się w akcję. Główna bohaterka wydaje się być postacią bardzo realną i bliską czytelnikowi. Śledząc jej przeżycia, wzloty, upadki, przemyślenia, przeżywamy je razem z nią. Ponadto- książka daje sporą wiedzę nt kultury japońskiej- nie tylko życia tamtejszych gejsz. No i jest źródełkiem wielu pięknych cytatów.

Nigdy nie pomyślałabym, że książka, której akcja jest tak mocno obsadzona w kulturze japońskiej, tak bardzo mnie wciągnie i rozbudzi we mnie tak wielką ciekawość i chęć dalszego poznawania tego niezwykłego świata.

Przede mną ekranizacja tej niezwykłej książki. Od kilku ładnych miesięcy czeka na swoją kolej, ale jakoś tak..nie chcę się za nią zabrać. Obawiam się, że- oczarowana książką- zawiodę się na filmie. No ale..sprawdzę.

Oszukana-Clint Eastwood


czas: 2 godz 20 min
reżyseria: Clint Eastwood
scenariusz: J.Michael Straczynski
gatunek:dramat

produkcja: USA
światowa premiera: 20 maja 2008
polska premiera: 27 lutego 2007


Od niedawna wszystkie telewizje, portale internetowe i gazety podziwiają/krytykują/komentują decyzję Angeliny Jolie dotyczącą usunięcia obu piersi w obawie przed wysoko prawdopodobnym nowotworem. Jej  odważny krok wzbudził falę dyskusji na temat badań profilaktycznych i świadomości zdrowotnej kobiet. Ja-zaliczam się do pierwszej grupy. 
Podziwiam ją. Podziwiam fakt, że-mimo pełnej świadomości tego, że aktorstwo nierozerwalnie łączy się z ciałem i bądź co bądź uważana jest za ,,symbol seksu"- odważnie, w trosce o swoje dzieci, poddała się zabiegowi, który ryzyko zachorowanie zmniejszył z 87%, do ok. 3%.

 Jak tłumaczy- nie chciała, by jej dzieci przeżyły to, co ona: by musiały uczestniczyć i zmagać się z obrazem umierającej mamy. Podziwiam za to, że postawiła dobro swoich dzieci ponad aktorstwo, wygląd i poczucie swojej kobiecości- bo przecież wciąż niewiele kobiet decyduje się na tak odważny krok- tym bardziej prewencyjnie- bojąc się odrzucania i stania się mniej atrakcyjną dla mężczyzn. Jolie pokazuje, jak ważna jest świadomość swojego ciała i badania pozwalające określić ryzyko zachorowania bądź wykryć nowotwór. Pełen szacunek i podziw.

Trochę ,,zainspirowana" tematem Angeliny Jolie, chciałam polecić jeden z moich ulubionych filmów- choć nie jest to tytuł, do którego się chętnie czy często wraca. Chyba, że dla świetnego aktorstwa dzisiejszej bohaterki.

Mówię tu o filmie ,,Oszukana” inspirowanego wydarzeniami z 1928 roku, kiedy to 22 letni mężczyzna  na terenie  USA porywał i mordował małych chłopców.

Pewnego dnia Christine Collins, samotnie wychowująca dziecko matka, musi niespodziewania wyjść  do pracy, zostawiając synka bez opieki. Gdy wraca-  chłopca nie ma.
Rozpoczynają się poszukiwania. Policja, krytykowana przez wszystkich za brak efektów swojej pracy, jest żądna sukcesu . I –ich zdaniem- go odnosi. Bo po kilku miesiącach, w blaskach fleszy, w obecności dziesiątek dziennikarzy, na stację wjeżdża pociąg, z którego wysiada chłopiec. Jednak nie ten, którego filmowa matka oczekiwała.
Policja wmawia jej, że nie poznaje własnego syna, bo  minął dłuższy czas, bo jest w szoku i właściwie- dlaczego nie mogłaby wziąć chłopca do domu, ot tak, na ,,próbę”?



I Christine się zgadza, cały czas próbując udowodnić, że zaszła okrutna pomyłka. I ma wydawałoby się niezbite dowody na potwierdzenie tego, że policja po raz kolejny zawiodła, np. wzrost swojego biologicznego syna w przeddzień zaginięcia, który znacząco różni się od wzrostu ,,nowego" chłopca.
Jednak próby jakiegokolwiek buntu wobec rzekomego sukcesu władzy kończą się zamknięciem głównej bohaterki w zakładzie dla psychicznie chorych. Na szczęście, z pomocą przybywa powszechnie szanowany pastor- w tej roli John Malkovich-  który publicznie sprzeciwia się okrutnym metodom działania policji.

Clint Eastwood, reżyser tego dzieła, stworzył obraz niezwykle wzruszający, bardzo mocno oddziałujący  na emocje i psychikę widza. Wszystko świetnie ze sobą współgra, a film był nominowany w trzech kategoriach do Oscara: za najlepszą rolę kobiecą, najlepszą scenografię i najlepsze zdjęcia;  wszystko tworzy poruszającą, wciągającą całość. Dodatkowo wpływa na to fakt, że na samym początku widz jest informowany, że film nie jest wymysłem reżysera, a prawdziwą historią.

Mimo, że film jest naładowany negatywnymi emocjami, momentami daje nadzieję, że może się uda, że sprawiedliwość zwycięży. Poza tym: film-zresztą nie tylko film, ale jeśli się wczytać, cała historia z 1928- zostawia wiele pytań, niewyjaśnionych motywów, zagadek, nad którymi po seansie dość długo się rozmyśla.

Moneyball- Bennett Miller

czas: 2 godz 13 min
reżyseria: Bennett Miller 
scenariusz: Aaron Sorkin, Steven Zaillian
gatunek:dramat, biograficzny, sportowy
produkcja: USA

światowa premiera: 9 września 2011
polska premiera:  9 grudnia 2011



Na samym początku prowadzenia bloga wspomniałam, że jestem kibicem siatkarskim (brzmi dość oficjalnie. Podoba mi się dwuznaczność słowa ,,support” w jezyku angielskim, gdzie słowo to oznacza zarówno sportowe ,,kibicowanie”, jak i ,,wspieranie”. W języku polskim nie są to-niestety- słowa jednoznaczne, a kibicowanie, mecze i samo słowo ,,kibic” odbierane jest przez wielu negatywnie jako fanatyzm na tle jednej, jedynej drużyny. Nie tak powinno być. Zdecydowanie nie.). Uwielbiam wszystkie emocje związane z siatkówką, wspomnienia, perspektywy na kolejne wielkie ekscytacje i wzruszenia. Od kilku lat wciągnięta przez ten świat- nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.

Dlatego tak bliskie są mi filmy o tematyce sportowej. Choć zazwyczaj niechętnie po nie sięgam, obawiając się, że nie wystarczająco przedstawią ten-tak bliski dla wielu ludzi- temat, seans najczęściej kończy się bardzo miłym odkryciem, że jednak..można! ;> Również w filmie można przedstawić sport tak, żeby wzbudził spore emocje.

 ,,Moneyball”. Film po którym nie oczekiwałam wiele. Choć oparty na faktach- niepozorny i-wydawałoby się- błahy dramat, powstały na podstawie powieści Michaela Lewisa.

Opowiada historię menagera drużyny baseballowej Oakland Athletics- Billy’ego Beane’a (za tę rolę Brad Pitt został nominowany do Oscara). Ograniczony niskim budżetem klubu, zmuszony jest pożegnać się ze świetnymi zawodnikami, którzy stanowili nadzieję na podniesienie się klubu z fatalnej pozycji. Wraz z nowym asystenem- Peterem (Jonah Hill) – wprowadzają rewolucję. Zamiast- jak dotychczas- pozyskiwać najlepszych zawodników, wolą na ich miejsce przyjąć kilku innych, w których widzą- na podstawie ekonomicznej analizy- szanse na rozwój. Zamiast kierować się emocjami i decyzjami zarządu klubu- opierają się na logicznych wyliczeniach programu komputerowego. Pozyskują tym samym młodych, utalentowanych, ale zapomnianych zawodników, długo pomijanych przez inne kluby. Przez swoje-często kontrowersyjne-decyzje, narażają się na krytykę ze strony zarządu, trenera, kibiców i dziennikarzy.



Ciężko nie wspomnieć o roli Brada Pitta. Nigdy specjalnie nie przepadałam za jego rolami. Wręcz filmy z jego udziałem (poza ,,Fight Clubem", a jakże! ;> ) mnie odrzucały. Ale po tym filmie moja sympatia wzrosła tysiąckrotnie. Jestem oczarowana.

Film o baseballu, więc w Ameryce nie mógł przejść bez echa. Uwielbiany przez wszystkich amerykanów sport budzi w nich przeogromne emocje, mecze i baseballiści są wydarzeniami narodowymi a kluby łączą pokolenia. Osobiście, jako kibic siatkarski, mający swój ulubiony klub/zawodnika, wiem, co znaczą sportowe emocje związane zarówno z wygraną jak i przegraną (nie mylić z, ,porażką”) ukochanego zespołu, jednak fenomen baseballu wciąż jest dla mnie jedną wielką tajemnicą, którą mam nadzieję kiedyś rozwikłać.

Mimo początkowego braku efektów rewolucyjnych zmian- Billy i Peter nie poddają się. Chcą, a chyba wręcz muszą udowodnić, że ich śmiałe decyzje miały sens. I że kilka porażek nie jest w stanie ich podłamać.

I właśnie TO w tym filmie jest piękne. Pokazuje bardzo ważną (nie tylko w sporcie) zasadę, że choćby nie wiem jak nas krytykowali, jak źle by nam nie szło, to nie można się poddawać, i-mimo wszystko- trzeba starać się dalej.

Bardzo, ale to bardzo motywująca, prawdziwa historia. Piękna.

Wszystko będzie dobrze- Tomasz Wiszniewski


czas: 1 godzina 38 minut
reżyseria: Tomasz Wiszniewski
scenariusz: Robert Brutter, Tomasz Wiszniewski, Rafał Szamburski 
gatunek:dramat
produkcja:Polska
polska premiera: 25 stycznia 2007

Może nie do końca o sporcie, chociaż o bieganiu w imię wyższego celu.

Bo  chciałabym wam dziś polecić polski film, chyba mój ulubiony z Robertem Więckiewiczem którego zaliczam do najlepszych polskich aktorów i jego najlepszą (moim skromnym zdaniem oczywiście) rolą, za którą został laureatem nagrody Polskiej Akademii Filmowej, czyli Orła. Choć i tak na mnie największe wrażenie zrobił grający rolę Pawełka Adam Werstak, wychowanek domu dziecka, którego nieliczne wywiady których udzielił po premierze robią spore wrażenie, przedstawiając go jako osobę bardzo dorosłą jak na swój wiek, rozsądną i bardzo dobrze wiedzącą, czego chce.
,,Wszystko będzie dobrze” z 2007 roku.

Opowiada on historię nastoletniego Pawła dowiadującego się  o śmiertelnej chorobie swojej mamy medycyna nie jest w stanie więcej pomóc. Postanawia pobiec 350 km ze swojego miasteczka do Częstochowy by tam-przed obrazem Matki Boskiej-wymodlić uzdrowienie.
Pawłowi towarzyszy walczący z alkoholizmem nauczyciel wf-u.

Obaj, mimo ciągłych kłótni, potrzebują siebie nawzajem.
 Pawłowi potrzebny dorosły, który od czasu do czasu go opatrzy, przenocuje w samochodzie, nakarmi. Nauczyciel- też ma swoje osobiste powody przez które tak bardzo zaangażował się w całą akcję.

Dzięki reportażowi w telewizji pokazującemu drogę Pawła, udaje się zebrać część pieniędzy na pobyt mamy w specjalistycznej klinice, jednak: czy pieniądze i rozwój medycyny są w stanie jej pomóc?

Świetnym zabiegiem reżysera jest otwarte zakończenie- nie do końca wiemy, co dalej będzie się działo z nauczycielem, z Pawełkiem, z jego bratem. Widz ma pole do uruchomienia swojej wyobraźni, swojej wizji, jak historia powinna się skończyć.

Film ten jest pięknym świadectwem wiary (nie tylko ,,dziecięcej") w to, że wysiłek i modlitwa są w stanie zdziałać cuda. Że ,,zakład" z Matką Boską musi pójść po myśli proszącego. A nawet jeśli nie- to na pewno ma to swój- początkowo może trudny do zaakceptowania i niezrozumiany-sens.

Może nie ma w tym filmie wielkich cudów i nawróceń, ale jest ogromna, poparta działaniem wiara, że wszystko będzie dobrze.



Ciekawostka na dziś pochodzi z bajki przez uważanej za najlepszą bajkę Disneya- Z ,,Króla Lwa”.  Otóż  kilka imion bohaterów było oparte na języku Swahili. Simba na przykład znaczy w tym języku lew, Rafiki to przyjaciel a Pumba oznacza zakurzony. Mufasa jest za to imieniem ostatniego króla Kenii.

Nędznicy- Tom Hooper




czas: 2 godz 37 min
tytuł oryginału: Les Meserables
reżyseria: Tom Hooper
scenariusz: William Nicholson
gatunek:dramat, musical
produkcja:Wielka Brytania
światowa premiera: 5 grudnia 2012
polska premiera: 25 stycznia 2013

Rzadko się zdarza, żebym się filmowo dopasowała do tematu przewodniego audycji (teatr), ale jako osoba która od czasu do czasu lubi posłuchać muzyki z teatralnych musicali bardzo czekałam na najnowszą adaptację ,,Nędzników”, więc nie sposób, bym jej nie przedstawiła.

Samej historii chyba szczegółowo przybliżać nie trzeba- były więzień, Jean Valjean ukarany za ukradzenie chleba dla głodującej siostry i jej dziecka, zostaje wypuszczony na wolność co- niestety- nie jest dla niego równoznaczne ze staniem się wolnym człowiekiem. Dzięki pomocy biskupa  zaczyna nowe życie- zawodowo wspina się na pozycję mera-przewodniczącego rady miejskiej, pomaga biednym,  żyje skromnie i zgodnie z prawem. Jednak cały czas po piętach depcze mu Inspektor Javert. A cała ta historia przedstawiona na tle rewolucji francuskiej.



Historia po raz kolejny przeniesiona na ekran.  Kolejny, bo ekranizacji było już ponad 60, w tym japońskich, koreańskich, hinduskich, meksykańskich i brazylijskich.

Ale co jest wyjątkowego właśnie w tej ekranizacji?

Film zrobiony z ogromnym rozmachem, co dla jednych będzie plusem, a dla innych sporym minusem i wyrazem wyścigu  po Oscary, nie mniej jednak scenografie ukazujące XIX-wieczną Francję robią spore wrażenie.

Po drugie- ludzie pracujący nad filmem. Główny reżyser- Tom Hooper, wcześniej znany dzięki ,,Jak zostać królem”. Scenarzysta-William Nicholson, pracujący kiedyś nad ,,Gladiatorem”. No i aktorzy Ciężko tu porównywać do innych słynnych adaptacji ,,Nędzników”, w których w jednej grał Depardieu i Malkovich a w innej Liam Neeson i Uma Thurman, ale w przypadku najnowszej ekranizacji obsada jest od początku do końca świetna: Hugh Jackman, Russel Crowe, nagrodzona Oscarem Anne Hathaway i świetni, wyjątkowi, i jak zawsze wnoszący do filmu sporo humoru: Sacha Baron Cohen i Helena Bonham Carter jako właściciele gospody.

<przepiękne!>


Na pewno imponuje dopasowanie strojów i świetna, uhonorowana Oscarem charakteryzacja, w szczególności postaci granej przez Anne Hathaway, która to na potrzeby filmu schudła 12 kg i obcięła swoje piękne włosy-zresztą sama scena ścięcia włosów, w której łzy aktorki są najprawdziwszymi łzami żalu a nie grą aktorską była propozycją samej aktorki- co akademia również wzięła pod uwagę przy wręczaniu statuetek.

Poza tym Hugh Jackman, filmowy Jean Valjean, przygotowując się do scen w więzeniu schudł ok. 9 kg, zapuścił brodę i unikał picia wody, by uzyskać efekt wycieńczenia. Jako że sceny te były kręcone na początku produkcji, mógł potem przytyć 13 kg na potrzeby scen, w który zmienia się w prowadzącego nowe, lepsze  i poświęcone innym życie Monsieur Le  Mayora.

Dużo krytyki po filmie doświadczył Russell  Crowe, którego zdolności wokalne są tematem wielu dyskusji. Ale myślę że warto zaznaczyć, że aktor przed rozpoczęciem zdjęć  przez rok brał udział w specjalnych szkoleniach wokalnych.


Wiadomo, nie wszyscy są fanami musicali, ja sama nie przepadam za taką formą filmu, ale co mnie zadziwiło, to to, że ponad 2 i pół godziny samego śpiewania, nie jest tak nudne i nużące jakie mogłoby się wydawać i ma swój wyjątkowy urok, który w ostatecznym rozrachunku daje wrażenie zachwycającego i pięknego widowiska.





Dzisiejszą ciekawostkę uważam za najbardziej uroczą ze wszystkich możliwych ciekawostek związanych z 
filmem jakie kiedykolwiek udało mi się znaleźć i uśmiech sam ciśnie mi się na twarz gdy o tym mówię/myślę.  Otóż Wayne Allwine, czyli Pan, który podkładał głos Myszce Miki ożenił się z panią Russi Taylor, która z kolei podkładała głos Myszce Minnie. To dopiero miłość jak z bajki :>